Rumunia dzień 4 – mój dom jest tam, gdzie go zaparkuje.
Powoli umiera ten, kto nie podróżuje, kto nie czyta, ten kto nie słucha muzyki, ten kto nie obserwuje.Powoli umiera ten, kto niszczy swą miłość własną, ten kto znikąd nie chce przyjąć pomocy. Powoli umiera ten, kto staje się niewolnikiem przyzwyczajenia, ten kto odtwarza codziennie te same ścieżki, ten kto nigdy nie zmienia punktów odniesienia, ten kto nigdy nie zmienia koloru swojego ubioru, ten kto nigdy nie porozmawia z nieznajomym. Powoli umiera ten, kto unika pasji i wielu emocji, które przywracają oczom blask i serca naprawiają. Powoli umiera ten, kto nie opuszcza swojego przylądka gdy jest nieszczęśliwy w miłości lub pracy, ten kto nie podejmuje ryzyka spełnienia swoich marzeń, ten kto chociaż raz w życiu nie odłożył na bok racjonalności.
Paulo Neruda – Poezje Wybrane
Po rozpięciu namiotu zrobiłem wielkie oczy i wydałem z siebie kilka okrzyków zachwytu. Widok jaki ujrzałem był tak piękny, że ciężko go opisać i zdjęcia w całości go nie oddadzą. Przed wejściem do namiotu mieliśmy kawałek trawy, niska skarpa, mała plaża, wielkie jezioro, za jeziorem góry i wschodzące słońce. Dodając do tego ciszę jaka nas otaczała wszystko to składało się w jedną piękną całość. Tak pięknego poranka nie miałem już dawno.
W myśl zasady: “kto potrafi cieszyć się z małych rzeczy ten mieszka w ogrodzie pełnym szczęśliwości”, ja cieszyłem się bardzo, siedziałem w namiocie i przez długi czas gapiłem się to w wodę to w słońce, góry. Siedziałem i rozmyślałem, ładowałem swoje akumulatory żeby mieć energię na więcej bo przecież dzień dopiero się zaczynał. Poranna kąpiel w jeziorze, śniadanko w “restauracji” przy hotelu Pod Milionem Gwiazd z równie cudownym widokiem co z naszego “tarasu”. Zwijamy manele, i powoli kierujemy się na szczyt trasy Transfogarskiej. Przyjemna szutrowa kręta droga z widokiem na jezioro i góry doprowadza nas niestety do asfaltu. Czasem i z asfaltu trzeba skorzystać. Pniemy się w górę, po to by co chwilę stać i podziwiać widoki.
Przy podjeździe wiało tak bardzo że w jednym z naszych aut zerwało pokrywę od bagażnika dachowego. Szybka sprawna naprawa – złapanie pasami plus silver tape rozwiązuje problem. Zgodnie z zasadą: jak coś się rusza a nie powinno to silver tape, jak coś się nie rusza a powinno to WD40 🙂
Szczyt zdobyty, po wyjeździe z tunelu mijamy stragany po to by za moment wydać z siebie dźwięk zachwytu. Dobrze że jesteśmy po sezonie bo ciężko było by się tym wszystkim zachwycać stojąc w tłumie ludzi. Znacznie lepiej piękno przyrody podziwia się w kameralnym gronie i w ciszy.
Na górze znowu mocno wieje, ale widoki są tak przyjemne, że nam to nie przeszkadza. Przychodzi czas, że trzeba ruszać dalej, mamy w planach odwiedzić jeszcze dzisiaj Sybin i przemieścić się w góry Apuseni. Powolnie toczymy się w dół, stajemy przy straganach, kupujemy drobne pamiątki, posilamy się i ruszamy w kierunku Sybina. To będzie pierwsze większe miasto przez które jedziemy. Odwiedzamy lokalny bazar, kupujemy owoce, warzywa. Kręcimy się chwilę po mieście, cieszymy się słońcem i spotykamy ją: królową Rumuńskich dróg 🙂 Dacia, jest ich wszędzie pełno, w miastach, na wsiach, w lasach nawet na górach gdzie wydawało by się, że nie mają prawa wjechać, my męczymy się terenówkami z zapiętym napędem na 4 łapy a na górze czeka na nas DACIA :). Podczas całego wyjazdu na każdym kroku je spotykaliśmy, za każdym razem sprawiały, że na naszych twarzach pojawiał się uśmiech, nie mogliśmy więc nie uwiecznić jednej na fotce. Tak więc obok siebie dwie wspaniałe terenówki 🙂
Dojazd do celu zajmuje nam sporo czasu, często zdarza nam się zjechać na boczne ścieżki szukając dodatkowych wrażeń tak by droga nie była nudna.
Tak bardzo zajaraliśmy się krętą drogą, jazdą przez strumienie, że zapominamy zerkać na dość ważną wskazówkę na zegarach – wskaźnik poziomu paliwa 🙂 Zbliżamy się już do celu, mniej więcej określonego ale ciężko się dowiedzieć gdzie on dokładnie jest bo się rozdzieliliśmy, brak zasięgu znacznie utrudnia nam komunikację. Nie wiemy ile jeszcze mamy do celu, paliwa dość mało a ostatnia stacja jaką mijaliśmy była jakieś 30 km wcześniej. Decyzja zapadła dość szybko, wracamy zatankować. W drodze na stację spotykamy drugie auto którego poszukiwaliśmy. My jedziemy zatankować a Tomek ma na nas czekać przy drodze w którą mamy skręcić na nocleg. Dojazd w dwie strony zajmuje nam z godzinkę.
Mój dom jest tam, gdzie go zaparkuje
Tomek jest tam gdzie obiecał, prowadzi nas fajną szutrową drogą do celu. Są kamienie, dziury więc jedzie się powoli ale bardzo przyjemnie. Docieramy na wielką polanę, stoi kilka namiotów, jakieś auta. Jedziemy dalej tam gdzie trudniej dojechać, będzie mniej ludzi. Rozglądamy się, a że jest ciemno i tak wiele nie widać 🙂 decyzja: tak to będzie dziś nasz dom, Rumunia – Góry Apuseni, bo mój dom jest tam gdzie go zaparkuje. Sprzątamy miejsce pod namiot, nie bardzo chciałem go rano czyścić z kup owieczek. to chyba było jakieś pastwisko bo było tego pełno :). Przy świetle lampy z samochodu i latarek rozbijamy namiot, pompka napełnia materace. Jest dość zimno, więc szybko zawijamy się w śpiwory i chowamy do namiotu. Tej nocy Marek miał sen że niedźwiedź łapał go za nogę przez namiot 🙂 mówił, że sen był bardzo realistyczny. Ja podejrzewam tutaj działanie psa pasterskiego który się tam kręcił. Jest jeszcze druga opcja, nad ranem Baca przeprowadzał tam ze 100 owiec z dzwoneczkami, może któraś go smyrała 😉 Noc do ciepłych nie należała, było troszkę poniżej 0 – ale to przecież już dzień piąty więc … next time 🙂
0 komentarzy